Cudze chwalicie swego nie znacie! Jak na nowo odkryłam znaczenie tego powiedzenia:
Zawsze uważałam, że jako osoba o polskich korzeniach byłam poszkodowana, bo szczególnie mieszkając za granicą, ciężko jest chodzić do urzędów i szperać w archiwach. Ostatnie tygodnie przekonały mnie, że byłam w błędzie. Owszem wybranie się do archiwum nie jest wcale łatwiejsze, chociaż coraz więcej materiałów pojawia się w internacie. Zmieniłam zdanie, dlatego, że zaczęłam przeszukiwać archiwa irlandzkie. Tak, większość potrzebnych rzeczy można znaleźć nie ruszając się z domu. Tylko, co z tego?
Długo i namiętnie szukałam aktu małżeństwa moich pradziadków Anastazji Bulira z d. Stępień i Jana Siudaka. Wiedziałam, że pobrali się gdzieś między śmiercią pierwszego męża prababci Pawła Buliry pod koniec 1918 roku, a narodzinami mojej ciotecznej babki Marianny Siudak w roku 1922, z bardzo dużym prawdopodobieństwem, w parafii Kleczanów skąd oboje pochodzili. Oczywiście żeby nie było zbyt łatwo akta parafialne po roku 1909 są dosyć wybiórcze i księgi małżeństw w przykościelnym archiwum nie ma. W końcu znalazłam potrzebny akt w Urzędzie Stanu Cywilnego. Tak jak myślałam pobrali się w październiku 1921 roku, czyli niemal dokładnie na rok przed urodzinami najstarszej córki. Zapisano, że Jan Siudak urodził się i mieszkał w parafii Kleczanów, był synem Piotra i Anny z Marców małżonków Siudaków, że jego rodzice już nie żyli, i że miał 26 lat. O Anastazji zanotowano, że miała lat 28, była wdową, mieszkała w Święcicy, córka Franciszka i Anny z Bilów. Wymieniono, kiedy odczytane były zapowiedzi, że nie zawarto umowy przedślubnej, kto udzielił sakramentu i jak nazywali się świadkowie. A na marginesie jakaś dobra dusza dopisała nawet, kiedy i gdzie prababcia zmarła!
Dla porównania:
Oficjalny akt ślubu zawartego w County Londonderry w listopadzie roku 1927 podaje imiona i nazwiska nowożeńców, ich stan cywilny, w ramach wieku wpisano “pełnoletni” (w tym okresie w Irlandii może to oznaczać wszystko od 21 do 101 lat), miejsce zamieszkania w chwili zawarcia małżeństwa, (ale nie miejsce urodzenia) imiona i nazwiska ojców, (ale nie matek), jako bonus dodane jest jeszcze, czym zajmowali się państwo młodzi i czym zajmowali się ich ojcowie. Zdegustowana brakiem dodatkowych informacji, które pozwoliłyby mi odszukać właściwy akt urodzenia pomyślałam “trzeba poszukać rejestru kościelnego mam datę i miejsce, nie będzie większych trudności”. Acha, jasne! Owszem dowolny rejestr kościelny w formie zdjęcia bez indeksu można do woli oglądać bezpłatnie, ale informacji jest tam jeszcze mniej. Nie tylko nie wpisywano jak nazywała się matka nowożeńca, ale nawet informacji o ojcu nie uświadczy. Notowano tylko imiona i nazwiska nowożeńców, czasami miejsce zamieszkania, przeważnie imiona i nazwiska świadków.
Nie mogę powiedzieć, bardzo przyjemnie jest znaleźć akt bez konieczności odejścia od biurka. Ale jeśli chodzi o użyteczność takiego aktu to zupełnie nie ma porównania! Nawet mając akt małżeństwa, odszukanie aktu urodzenia bez imienia i nazwiska matki, miejsca urodzenia dziecka i szacunkowego roku urodzenia graniczy niemalże z cudem. W moim przypadku szukam Brigid McKenna córki Jamesa McKenna zupełnie jakbym szukała Anny Nowak córki Jana! Nic dziennego, że i ja, tak samo jak całe hordy genealogów poszukujących przodków w Irlandii jestem głęboko sfrustrowana i przychodzą mi do głowy bardzo nieładne epitety.
Dlatego od dzisiaj będę bardziej doceniać trud i mozół polskich księży zapisujących panieńskie nazwiska matek, miejsca urodzenia nowo zaślubionych i inne bezcenne dzisiaj informacje. Od razu idę zmówić zdrowasiek za spokój ich dusz!
Cudze chwalicie swego nie znacie!